Wybory i referenda przez internet

poniedziałek, 31 marca 2008

Blisko 80% ankietowanych uznało, że w Polsce powinien być możliwy udział w wyborach i referendach przez internet. Zdanie odmienne wyraziło 17,6%, a 2,6% nie miało sprecyzowanej opinii na ten temat. W badaniu udział wzięło 37 338 osób.

Zwykle w sondażach przedwyborczych przepytuje się około 1000 osób żeby z akceptowalnym błędem oszacować wyniki ogólnopolskie. W naszym badaniu mamy ponad 31 tysięcy głosów, wydaje się więc, że gdyby kwestię dopuszczenia możliwości głosowania przez internet pozostawić obywatelom, to rezultat byłby przesądzony. Pozostaje jeden szkopuł - osoby, które udzieliły odpowiedzi w naszej ankiecie siłą rzeczy uczyniły to poprzez internet. Co więcej, osoby te muszą mieć duże zaufanie do tego narzędzia skoro zdecydowały się na bankowość elektroniczną. Wniosek płynący z tego jest taki, że opinie wyrażane przez ankietowaną przez nas grupę mogą różnić się od opinii „przeciętnych" Polaków, co w konsekwencji mogłoby doprowadzić do innych wyników, gdyby zaproponowane przez nas pytanie trafiło do obywateli w innej formie, najlepiej neutralnej względem zadawanego pytania (list, bezpośrednia rozmowa z ankieterem). W szczególności łatwo sobie wyobrazić sytuację, że osoby nie korzystające z internetu lub korzystające w ograniczonym zakresie (ograniczone umiejętności, bądź brak przekonania co do bezpieczeństwa w internecie), gdyby miały możliwość wypowiedzieć się w poruszanej przez nas kwestii, mogłyby częściej opowiadać się przeciwko nowej potencjalnej formie głosowania niż osoby, które internetowa ankieta objęła.

Musimy więc ograniczyć dalekosiężność wniosków z naszego badania i stwierdzić, że to co udało się pokazać w ankiecie, to zdecydowane poparcie wprowadzenia internetowego głosowania w wyborach i referendach przez ... internautów.

W kontekście ekonomicznych badań ilościowych problem zilustrowany powyżej określa się jako nielosowy dobór próby do badania i ma miejsce ilekroć sam fakt wzięcia udziału w badaniu zdradza poniekąd opinię, jaką badana jednostka posiada na temat przedstawiony w badaniu.

Pamiętajmy jednak o tym, że Polacy najbardziej kompetentni w ocenianiu bezpieczeństwa korzystania z internetu są jego użytkownikami. Poparcie klientów systemu internetowego ING dla możliwości głosowania w wyborach i referendach jest dowodem, że obawy (nie ankietowanych) przeciwników głosowania są wyolbrzymione.

European Trusted Brands 2008

Czy Polacy są skoncentrowani na przyjemnościach? Czy ważna jest dla nich tradycja? Czy są skłonni podejmować ryzyko i zmienić raz obraną drogę? Czy są pewni siebie i lubią wyzwania? O tym, jakie podejście do życia mają nasi rodacy dowiedzieć się można z wyników tegorocznej, ósmej już, edycji badania European Trusted Brands 2008, którego organizatorem jest miesięcznik Reader’s Digest.

Uzyskane w badaniu European Trusted Brands 2008 wyniki pokazują, że Polacy uważają się za osoby pewne siebie, obowiązkowe, działające zgodnie z zasadami. Deklarują poszanowanie dla tradycji, ale lubią wyzwania i zmiany w życiu. Są otwarci na nowości, wiedzą czego chcą, są skłonni do ryzyka, ale raczej nie działają pod wpływem impulsu.

Z badania wyłania się również drugie oblicze Polaków, ujawniające frustrację. Ankietowani Polacy w większości nie są zadowoleni z poziomu swojego życia, martwią się o swą przyszłość. Ponad połowa z nich jest przekonana o tym, że nie ma wpływu na swoje życie. Większość jest przytłoczona współczesnym światem.

Podejście do życia badanych Polaków nieco się różnicuje, przy uwzględnieniu cech społeczno-demograficznych.
Polki, które wzięły udział w badaniu, częściej niż mężczyźni żyją w przekonaniu, że nie mają większego wpływu na zmianę swojego życia. Z drugiej strony nieco częściej niż mężczyźni przyznają, że lubią wyzwania i nowości w życiu, ale mniej chętnie są skłonne do podjęcia ryzyka. Kobietom raczej odpowiada ich obecny poziom życia. Częściej także przyznają, że przytłacza je współczesny świat. Mężczyźni natomiast, nieco częściej niż kobiety, są przekonani o słuszności tradycyjnych zwyczajów i zasad. Częściej niż kobiety nie martwią się o przyszłość, a deklarują „życie dniem dzisiejszym”.

Badane osoby w wieku do lat 50, w odróżnieniu od osób starszych, bardziej lubią wyzwania i nowości w życiu, są skłonne do podejmowania ryzyka. Częściej też odpowiada im ich obecny poziom życia. Respondenci powyżej 50 roku życia natomiast wydają się bardziej obowiązkowi, przekonani co do zasad, częściej starają się kupować produkty firm, które postępują etycznie. Są pewni słuszności tradycyjnych zwyczajów i przekonań, a także o tym, że niewiele mogą zrobić, by odmienić swoje życie.

Osoby żyjące pojedynczo - single - są bardziej skłonne podejmować ryzyko, częściej też niż pozostali, działają pod wpływem impulsu. Nie są zadowoleni ze swojego poziomu życia, tak jak osoby, które założyły rodziny. Częściej niż osoby posiadające rodziny nie martwią się o przyszłość, a żyją teraźniejszością. Wiedzą, czego oczekują od życia. Z kolei osoby posiadające rodziny z dziećmi (do lat 15-tu) często mają sprecyzowane oczekiwania wobec życia, są też obowiązkowi. Rzadziej niż pozostali są skłonni do ryzyka i rzadko działają pod wpływem impulsu. Stosunkowo często też są zadowoleni ze swego obecnego poziomu życia, ale często przytłacza ich współczesny świat. Martwią się o przyszłość i nie żyją z dnia na dzień. Natomiast osoby tworzące rodziny, złożone z osób dorosłych bardziej niż pozostali, za słuszne uważają tradycyjne przekonania i zwyczaje. Są obowiązkowi i mniej przytłoczeni współczesnym światem.

Wyniki sondażu pozwalają wyodrębnić trzy grupy Polaków, różniące się podejściem do życia: hedonistów nastawionych na przyjemności i nowości, konserwatystów ceniących solidność i tradycję oraz racjonalnych pragmatyków, którzy – gdy to się kalkuluje – mogą pójść inną niż dotychczas drogą, ale nie przepadają za ryzykiem
i nie postawią wszystkiego na jedną kartę. Do hedonistów należą głównie ludzie młodsi, single bez zobowiązań i raczej mężczyźni niż kobiety.

Konserwatyści to osoby starsze, żyjące w związku małżeńskim, ale bez odchowanych już dzieci, zarówno kobiety jak i mężczyźni. Jeśli chodzi na przykład o rynek to najbardziej może on liczyć na racjonalnych pragmatyków. Ich decyzje łatwo przewidzieć: produkt musi być zarazem w miarę tani i w miarę dobry, nowości owszem, jeśli się kalkulują, tradycja nie zobowiązuje. Do tej grupy należą osoby obarczone obowiązkami rodzicielskimi, w młodszym raczej wieku i głównie kobiety. Polski rynek jest dlatego tak kuszący dla producentów, że przeważają na nim przewidywalni pragmatycy, obarczeni w dodatku dziećmi, które, jak powszechnie wiadomo, najłatwiej dają się uwieść reklamom – komentuje wyniki prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.

European Trusted Brands to jedno z największych i najszerszych badań konsumenckich, przeprowadzane w Europie przez Reader’s Digest. Oprócz tematyki marketingowej, porusza również nastroje społeczne i każdego roku pogłębia analizę portretu typowego Europejczyka.

Badanie European Trusted Brands po raz pierwszy przeprowadzono w 2001 r. Co roku kontynuowane jest w kilkunastu krajach europejskich. Tegoroczna – ósma już edycja – została przeprowadzona w 14 językach, w 16 krajach europejskich. Kraje, które objęte tegoroczną edycją to: Austria, Belgia, Czechy, Finlandia, Francja, Hiszpania, Holandia, Niemcy, Polska, Portugalia, Rosja, Rumunia, Szwajcaria, Szwecja Węgry i Wielka Brytania.
W sondażu European Trusted Brands 2008 wzięło udział 23 651 respondentów, w tym 1 012 Polaków. Badanie realizowano metodą ankiety pocztowej w okresie sierpień – październik 2007 r. Respondenci zostali wybrani spośród 4-milionowej bazy prenumeratorów miesięcznika Reader’s Digest. Próba ustalona na podstawie selekcji i wyników badania odzwierciedlała zróżnicowanie demograficzne każdego z krajów.

Reforma finansów w Polsce

wtorek, 25 marca 2008

Reforma finansów: ambitny Rostowski i pragmatyczna Gilowska

Minister finansów Jacek Rostowski obrał nieco inną strategię przy reformowaniu chorego systemu finansów publicznych, niż miała ją Zyta Gilowska. Jednakże rewolucji nie ma co oczekiwać. Pomysły Rostowskiego są bowiem zbieżne z pomysłami Gilowskiej, z wyjątkiem może tego, że są znacznie ambitniejsze.

O tym, że finanse publiczne w naszym kraju są w nienajlepszej kondycji i tym samym wymagają gruntownej reformy, słyszymy od przeszło 10 lat. Zagadnienie to, jak bumerang powraca za każdym razem, kiedy tekę ministra finansów obejmuje nowa osoba, która notabene ma kolejny wspaniały plan na zaradzenie odwiecznym problemom w finansach naszego państwa.

Dotychczas swoje plany naprawy finansów publicznych mieli m.in. Balcerowicz, Kołodko, Bauc, Belka, Kluza i wielu innych. Niestety, na samych planach się zazwyczaj kończyło, a ich pomysłodawcy opuszczali mury Ministerstwa Finansów – przy Świętokrzyskiej w Warszawie – bez istotniejszych sukcesów. Nie tak dawno mury tej szacownej instytucji opuściła także i Zyta Gilowska, która – podobnie jak jej poprzednicy – miała swoją własną koncepcję uzdrowienia chorej sytuacji w finansach publicznych państwa. I w tym przypadku nie za wiele udało się zrobić, ponieważ w wyniku rozwiązania się parlamentu i wcześniejszych wyborów doszło do szybkiej zmiany na stanowisku ministra finansów – i tym samym zabrakło czasu na zrobienie czegokolwiek. Schedę po Zycie Gilowskiej przejął więc Jacek Rostowski, który notabene doradzał już wcześniej Leszkowi Balcerowiczowi – w czasach gdy, to on był ministrem finansów. Profesor Rostowski – podobnie jak wszyscy jego poprzednicy – ma swój pomysł na zreformowanie systemu finansów publicznych. Różni się on chyba w niewielkim stopniu od tego, który nieco wcześniej przedstawiła prof. Gilowska. Podstawowa i chyba jedyna różnica tkwi w tym, że reforma finansów publicznych – zaproponowana przez Rostowskiego – nie będzie oznaczała jednego pakietu ustaw – jak chciała tego poprzednia minister finansów – ale złoży się na nią kilka najistotniejszych nowelizacji, których opracowanie już zostało zlecone poszczególnym resortom. Wprowadzenie zatem działań nowelizacyjnych – podobnie jak zaproponowanego przez prof. Gilowską pakietu ustaw – będzie miało na celu przede wszystkim ograniczyć wielkość wydatków oraz zwiększyć stopień efektywności i racjonalności ich dokonywania. Tym samym pomimo, że rozwiązania zaproponowane przez obu profesorów różnią się od siebie koncepcją – jednak różnica tutaj nie jest zbyt ostra - to ich główny cel jest już dokładnie taki sam. Działania ministra Rostowskiego maja także doprowadzić do znacznego zmniejszenia się wydatków publicznych w relacji do PKB. Ich poziom w roku 2011 ma osiągnąć wartość poniżej 40 proc. Tutaj konieczne będą działania zmierzające m.in. do ograniczenia wydatków sztywnych w budżecie państwa, o co zresztą w trakcie trwania swojej kadencji zabiegała też wicepremier Gilowska. Co więcej – w celu zmniejszenia obciążeń państwa – opowiadała się ona także za likwidacją zakładów budżetowych, gospodarstw pomocniczych oraz funduszy celowych. Jej plan zakładał ograniczenie wydatków budżetowych o około 10 mld zł w ciągu 2-3 lat. Plan jej następcy na fotelu ministra finansów jest znacznie, znacznie ambitniejszy – niektórzy ekonomiści twierdzą, że wręcz niewykonalny – ponieważ zakłada cięcia w wydatkach państwa na poziomie ponad 30 mld zł w ciągu najbliższych czterech lat. Według ministra Rostowskiego zaoszczędzenie takiej kwoty pieniędzy publicznych będzie możliwe pod warunkiem, że uda mu się zrealizować kilka jego pomysłów. Po pierwsze – o czym wcześniej była już mowa – chce doprowadzić do odsztywnienia niektórych wydatków budżetowych, aby uelastycznić bardziej budżet (identyczny zamiar miała także Zyta Gilowska). Po drugie, będzie dążył do zwiększenia wydatków państwa, ale tylko tych które mają charakter prorozwojowy (za tym w swoim pakiecie reform opowiadała się również prof. Gilowska). Po trzecie, chce nagradzać finansowo te ministerstwa i urzędy, które będą promowały u siebie reformy i różnego rodzaju działania o charakterze oszczędnościowym. Po czwarte, przyjrzy się dokładnie systemowi podatkowemu – który wymaga uproszczeń i większej przejrzystości. Po lupę trafi m.in. podatek VAT. Po piąte, przyśpieszeniu ma także ulec proces prywatyzacji (pomysł identyczny chciała zrealizować prof. Gilowska).

Gdyby jeszcze dokładniej przyjrzeć się rozwiązaniom zaproponowanym przez ministra Rostowskiego, to doszlibyśmy do wniosku, że niczym właściwie jego pomysły nie różnią się od tych, które jakiś czas temu przedstawiła opinii publicznej prof. Gilowska. To zaś, co odróżnia na pewno Rostowskiego od Gilowskiej, to to, że jego plan jest znacznie bardziej ambitny, ale i też mniej realistyczny. Zaoszczędzenie bowiem tak dużej sumy pieniędzy w publicznej kasie może okazać się trudne, choćby ze względu na organizację Euro 2012. Impreza ta w znacznej części będzie przecież finansowana z naszego budżetu. Do tego tempo wzrostu polskiej gospodarki nie będzie już tak imponujące – jak miało to miejsce pół roku wcześniej. Prognozy MFW przewidują, że w latach 2008 – 2011 możemy rozwijać się średnio w tempie około 4,5 – 5,5 proc. PKB. Nie można zapominać także o problemach codziennych, z którymi rząd będzie musiał się uporać, a których rozwiązanie będzie nas jednak kosztować – i to wcale nie mało. Chodzi tu przede wszystkim o: oddłużenie szpitali i poprawę sytuacji w polskiej służbie zdrowia, wyrównanie poziomu płac w sferze budżetowej, dokończenie procesów restrukturyzacyjnych w górnictwie i PKP. W tych warunkach sukcesem dla Polski będzie to, że plan ministra Rostowskiego udało się zrealizować przynajmniej w 50 procentach.

Reforma systemu finansów publicznych wymaga:

zdaniem Zyty Gilowskiej

1) likwidacji zakładów budżetowych

2) likwidacji gospodarstw pomocniczych

3) likwidacji funduszy celowych

4) uelastycznienia wydatków w budżecie państwa

5) zwiększenie wydatków na inwestycje oraz rozwój

6) konsolidacji finansów publicznych

7) reorganizacji agencji rządowych

8) uproszczenia systemu podatkowego

zdaniem Jacka Rostowskiego

1) ograniczenia poziomu wydatków sztywnych w budżecie państwa

2) promowania reform prowadzonych przez resorty

3) wzrostu wydatków rozwojowych

4) uproszczenia systemu podatkowego

5) poprawy jakości funkcjonowania instytucji rządowych

Ceny w Polsce

środa, 5 marca 2008

Ceny będą szybowały w górę

Lawinowo drożeje energia i gaz. Te podwyżki na pewno odczujemy, bo sięgną one 20-30 proc. i pociągną za sobą kolejną falę podwyżek od nawozów sztucznych, aż po środki transportu, a co za tym idzie zdrożeje także chleb i inne produkty żywnościowe.

Rośnie spirala obaw inflacyjnych. Coraz wyraźniej widać, że podwyżki stóp procentowych niewiele tu pomogą. Nie jest to spowodowane jedynie czynnikami wewnętrznymi, ale ma też swoje uwarunkowania zewnętrzne.

Ostatnie dni przyniosły rekordowe notowania cen ropy - 101,102 USD za baryłkę. Te podwyżki rzutują również na wysokość inflacji w Polsce. U nas przede wszystkim lawinowo drożeje energia, gaz i te podwyżki na pewno odczujemy, bo sięgną one 20-30 proc. I pociągną za sobą kolejną falę podwyżek od nawozów sztucznych, aż po środki transportu, a co za tym idzie zdrożeje także chleb i inne produkty żywnościowe.

Benzyna, gaz, nawozy i żywność

Wraz z podwyżkami gazu ceny nawozów sztucznych, istotne dla produkcji rolnej, wzrosną najprawdopodobniej o 10 proc. Bardzo szybko poczują to konsumenci w podwyżkach produktów spożywczych, a ceny te już i tak rosną z powodów klimatycznych i nieurodzajów. Cena benzyny osiągnie na koniec roku zapewne poziom 5 zł. To spowoduje skokowy wzrost środków transportu, które już pod koniec 2007 r. zdrożały o ok. 10 proc.

My konsumenci będziemy musieli borykać się z takimi podwyżkami, jak wzrost cen kursów na prawo jazdy, herbaty, która ma być najdroższa od lat, wzrost cen detalicznych zapowiedziany jest na 10-15 proc.

Mamy też już wzrost podwyżki minimalnej ceny na papierosy. W górę szybują ceny gazu, a należy pamiętać, że w stosunku do płac w Polsce jego cena jest jedną z wyższych w Europie, a po podwyżkach 30-proc. byłaby wyższa niż w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii.

Inflacja - zjawisko globalne


Pocieszające jest jedynie to, że inflacja jest dziś problemem ogólnoświatowym nie tylko naszym, polskim. W Niemczech to 2,7 proc., Stany Zjednoczone 4,3 proc., Brazylia 4,6 proc., Rosja - drastyczny poziom - 12,6 proc., Chiny 7,1 proc., nawet Japonia, gdzie mieliśmy do czynienia z deflacją z poziomu minus 0,2 proc., wzrosła w 2008 r. do poziomu 0,7 proc., to jak na Japonię bardzo wysoki wzrost.

Drogie surowce

Drożeją też ceny surowców na świecie. Szacuje się ten wzrost na poziomie ok. 10 proc. Rosną ceny złota, platyny, ceny stali. Rosną ceny pszenicy, cukru, kawy. Ta hossa trwa już od 2001 r. i wygląda na to, że szybko się nie skończy.

W większej mierze powodem tych wzrostów są czynniki spekulacyjne, niż fundamentalne. Wystarczy spojrzeć na naszą gospodarkę: czynniki fundamentalne są całkiem obiecujące. W Polsce do sporego zamieszania przyczyniła się też paniczna ucieczka inwestorów z giełdy. Mówi się, że wycofano w tym czasie od 20-40 mld zł środków.

Złe szacunki

Inflacja w Polsce w stosunku do ubiegłego roku, kiedy to wynosiła 1,6 proc. wzrosła dziś do poziomu 4,3 proc. Można założyć, że inflacja osiągnie poziom 5, a nawet 6 proc. Wtedy okaże się, że RPP znowu nie trafiła w cel inflacyjny, przestrzeliła swoje oczekiwania o 100 czy 200 proc. Natomiast szacunki wiceministra Stanisława Gomułki to inflacja na poziomie 3,5 proc.

Kolejne wydatki - emerytury

W tym roku czeka nas też waloryzacja rent i emerytur o 6,5 proc., to nowy wydatek. Tymczasem związki zawodowe domagają się 9 proc. waloryzacji. Każdy punkt procentowy w waloryzacji to miliard złotych, które będzie musiało wyłożyć państwo. Rośnie też presja płacowa, której trzeba będzie sprostać.

Być może byłoby nam łatwiej, gdybyśmy mieli większą możliwość wykorzystania unijnych środków pomocowych. Te jednak się opóźniają, na sytuację narzekają przedsiębiorcy, że dostępność tych środków do połowy roku będzie praktycznie żadna.

Inflacja zje pensje

Nowy rząd stoi zatem przed bardzo poważnymi wyzwaniami. Interwencji i podjęcia decyzji wymaga dziś już nie tylko służba zdrowia, oświata czy wypłaty emerytur z II filara, ale również kwestie związane z polityką pieniężną, kursową i płacową czy wreszcie z rosnącymi kosztami utrzymania.

Tych problemów nie rozwiążą zapowiedzi wprowadzenia podatku liniowego, to raczej pogłębi tylko kłopoty budżetowe. Będzie też niewątpliwie niekorzystny dla najbiedniejszych obywateli, którzy dziś realnie płacą ok. 14-proc. stopę podatkową, a mowa jest o 19 proc. podatku. Dla nich będzie to podwyżka, a nie obniżka.

W kolejnych 100 dniach rządzenia oczekiwać należy odpowiedzi od rządu, w jakim kierunku Polska powinna się rozwijać. Jak zmierza się on z tym poważnym wyzwaniem, kiedy Polacy jesienią policzą sobie jak bardzo wzrosły koszty utrzymania.

Autor: Janusz Szewczak, Gazeta Finansowa

Archiwum

Etykiety